niedziela, 5 marca 2017

"DZIEN W KTORYM UMARLAM" - BELEN MARTINEZ SANCHEZ

Mówi się, że umrzeć to zapomnieć, a jednak pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, kiedy otworzyłem oczy, był moment mojej śmierci.


Witajcie! Jest to moja pierwsza recenzja więc przygotowanie się do niej zajęło mi trochę czasu. Tym bardziej że w weekend miałam wyjazd. Książka nie jest nowa, nie była jakimś bestsellerem, a jej okładka odrzuca. Jednak, została mi ona polecona, a te dwa wieczory spędzone z nią, bardzo mile wspominam.

"Nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Zdarza się, że koniec to dopiero początek.
Dla Diletty Mair wszystko zmieniło się drugiego października dwa tysiące trzeciego roku. Wtedy zrozumiała, że naprawdę istnieje życie po śmierci. Że anioły mają niewiele wspólnego z jej wyobrażeniami, a zamieszkane przez demony piekło jest czymś jak najbardziej rzeczywistym.
Drugi października dwa tysiące trzeciego roku okazał się dniem innym niż wszystkie.
Tego dnia Diletta Mair umarła."



"Czasem niebo budzi strach, a wspólny język łatwiej znaleźć z demonami.
Szczególnie, gdy stajesz się jednym z nich.”


Diletta jest zwykła nastolatką. Nie, chwileczkę, wcale nie jest! Widzi duchy, demony i anioły. Jej życie kieruje się według pewnych reguł. Pierwsza i najważniejsza brzmi: Zachowywać się tak jakby nie istniały. Inni ludzie nie zdają sobie sprawy z jej zdolności, a od rówieśników odróżniają ją jedynie różnorodne tęczówki. Wszystko zmienia się już w dniu, gdy Alois – jej kolega ze szkoły – rani ją czymś ostrym. Już wtedy świat Diletty Mair zaczyna się chwiać, lecz naprawdę wywraca się 02.10.2003. Wtedy umiera.

- Tu nie chodzi o dobrych i złych. Wszystko zależy od grupy, do której zdecydujesz się dołączyć. A raczej od grupy, która cię wybierze

Książka pisana jest z perspektywy dwóch głównych bohaterów, co bardzo mnie cieszy, ponieważ możemy dowiedzieć się co myślą obie strony. Z początku, nie koniecznie podobała mi się nasza główna bohaterka, jednak z biegiem czasu zaczęłam się do niej przekonywać. Ma ona przyjaciela Noaha. Od początku do końca nie straciłam w niego wiary. Mimo pewnego bardzo nieprzyjemnego incydentu, trwałam w przekonaniu, że Noah to dobra postać.
Drugim głównym bohaterem jest Alois Petersen. Egoistyczny, zarozumiały, zuchwały przystojniak. Był Lilimem – demonem. Do mniej więcej setnej strony nie lubiłam tej postaci. Potem jednak „czułe słówka” - pieprzona debilka - skierowane do Diletty i na odwrót, - pieprzony debil - które przewijały się przez całą książkę, przekonały mnie do niego, ale zarówno i do niej. Często zastanawiałam się czy go kocham, czy nienawidzę.

Popełniłem ogromny błąd, próbując ją pocałować. Popełniłem ogromny błąd, nie całując.”

Wątek miłosy ciągnie się dość powoli, co – ku mojemu zdziwieniu – wcale mi nie przeszkadzało. Poza oczywistym romansem bohaterów, autorka ukazuje wojnę między aniołami i demonami, lecz nie między dobrem a złem, nic bardziej mylnego. Podobał mi się styl pisania autorki, często na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, a nie często się do zdarza.

- Diletta... - szepnął Alois.
Spojrzałam na niego z podekscytowaną miną.
- Co za koszmar. Nie potrafisz nawet poprawnie trzymać broni.”

Powieść zdecydowanie młodzieżowa, która wciągnie Was po uszy i nie puści aż nie doczytacie do ostatniej strony. Jeśli szukacie książki z morałem, to nie tu, choć jak wiadomo, z każdej jakiś można wyciągnąć. Polecam na dwa wieczory dla umilenia czasu. Okładka kompletnie nie w moim stylu, co nie wpływa na mój końcowy werdykt. :D
Daję tej książce 8/10 i z chęcią sięgnę po kolejne powieści Pani Belen Martinez Sanchez. Dziękuję za przeczytanie! 💖

A teraz, proszę kilka moich ulubionych cytatów! :D 

- Diletta!
- Co, Alois?
Wtedy nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Kto by przypuszczał... Kruk zakochany w ptaszynce.
- Do cholery, kawał z ciebie pieprzonej debilki - szepnąłem, gwałtownie ją do siebie przyciągając. - I niech mnie trafi szlag, ale... taką cię uwielbiam.”

- Mam nadzieję, że po śmierci się na ciebie nie natknę - burknęła.
Teatralnym gestem złapałem się za serce, niby do głębi zraniony tymi słowami.
- Nie! Diletta Mair mnie nienawidzi. Boże, nie zniosę tego! - zakrzyknąłem zrozpaczonym głosem. - Popełniłbym samobójstwo, gdyby nie to, że już umarłem.
Zacisnęła pięści.
- Cała ludzkość byłaby ci wdzięczna.”

- Dobra, o czym chciałeś porozmawiać? - spytała w końcu Diletta, gdy ruszyliśmy w dalszą drogę.
- O tym, że twoim rodzicom chyba odbiło, skoro na drugie dali ci takie cudaczne imię.
- I dlatego odprawiłeś Lorettę? - wykrzyknęła. - Żeby pożartować z mojego imienia?
- Przyznasz, że jest specyficzne. Podjęli tę decyzję po kilku głębszych?
- Odezwał się - prychnęła. - Alois. Prawie jak Aloisa.
- Żeńskie to Eloisa, kretynko. Wiesz chociaż, co znaczą te imiona? Clementina brzmi jak owoc...
- Nie wiem. Nie wierzę w tego rodzaju bzdury - burknęła.
- A Alois?
- Oświeć mnie.
- To "słynny wojownik".
Uniosła ręce z udawaną ekscytacją.
- I co teraz powinnam zrobić? Rozpłakać się ze wzruszenia? Czy może wziąć od ciebie autograf?



2 komentarze:

  1. Książka to nie moje klimaty, więc raczej nie przeczytam, ale bardzo spodobała mi się twoja recenzja. No i muszę przyznać, że cytaty świetne :)
    Pozdrawiam
    http://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń